Po co mi ten 1%
W poprzednim poście, krótkim wpisem podsumowałem tegoroczny wynik zbiórki 1% za zeznania podatkowe za rok 2016. Zaś już wkrótce rozpocznie się nowa, kolejna kampania, zbierania 1% i związana z tym cała machina agitacyjna.
Po co mi jeszcze ten 1%? Mogłaby zapytać nie jedna, znająca mnie osoba. Od ponad 2 lat mieszkam przecież na Zachodzie, gdzie dostęp do medycyny, a przede wszystkim odpłatność za leki są całkiem inne niż w Polsce. Recepta za kilkanaście euro, a nie za kilkadziesiąt albo kilkaset złotych – jak to bywało w tamtym kraju.
Jednak nawet ta niemiecka rzeczywistość nie jest taka, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Jakie są fakty?

Jakież było moje zdziwienie, kiedy wiosną 2015 r., po mojej pierwszej wizycie w klinice leczenia mukowiscydozy, otrzymaniu recept na podstawowe leki i odwiedzeniu miejscowej apteki, z portfela ubyło mi więcej pieniędzy niż bym wtedy pomyślał. Ówcześnie w głowie moja świadomość kończyła się na tym, że w Niemczech płaci się nie za lek, a za receptę. I to kilka euro – taką posiadałem na tamten czas wiedzę. Jednak moja pierwsza wizyta w aptece nie zakończyła się wydaniem tych kilku euro, a wydaniem prawie całej zawartości portfela, tj. nieco ponad 85,00 euro.
Dopiero później dowiedziałem się, że cała ta machina funkcjonuje całkiem inaczej i w ubezpieczalni można starać się o zwolnienie z dopłaty za leki. Załatwienie wszystkich formalności trwało sporo czasu i przez pierwszy rok pobytu w Niemczech, za wszystkie leki płaciłem tak jak każdy inny pacjent. Nie jest tu teraz czas i miejsce na to, abym to wszystko szczegółowo opisywał. Dlatego też problematykę tę bardziej obszernie przedstawię w niedalekiej przeszłości w osobnym wpisie.
Na dzień dzisiejszy, jako osoba niepełnosprawna, po złożeniu odpowiedniego wniosku, jestem zwolniony z dopłaty za leki i wszystkie leki kupowane na receptę – podkreślam jeszcze raz: NA RECEPTĘ – otrzymuję bezpłatnie! To w porównaniu z Polską, gdzie za znaczną większość leków – w przypadku mukowiscydozy – pacjent płaci i to czasami nie małe pieniądze, jest bardzo dużym udogodnieniem.
I tu pojawia się tytułowe pytanie: po co mi ten 1%?
No właśnie – po co?
Tak jak pisałem wyżej – otrzymując zwolnienia z dopłaty za leki, zwolniony jestem jedynie z tych, które otrzymuję od lekarza na receptę. Jednak mukowiscydoza, jak i inne choroby przewlekłe wiąże się z ponoszeniem kosztów na inne – że tak to nazwę – około chorobowe sprawy. Od leków kupowanych bez recepty, po odżywki, suplementy diety, po koszty związane z wyjazdami do lekarza czy do kliniki.
Problematykę tę poruszyłem nieco obszerniej w jednym z wydań kwartalnika MATIO, w artykule pt. „Pośrednie koszty leczenie mukowiscydozy”, który dostępny jest pod poniższymi linkami:
- Baza artykułów autora strony,
- Strona Fundacji MATIO z Kwartalnikiem – artykuł znajduje się na s. 7-8.
Dlatego też mało kto zdaje sobie sprawę z tego ile rzeczywiście – po zsumowaniu kosztów pośrednich – wynoszą wszystkie wydatki związane z „byciem” osobą przewlekle chorą.
Tylko i wyłącznie dzięki środkom zebranym na subkontach, które prowadzą dla nas fundacje i stowarzyszenia, jesteśmy w jakiś sposób w stanie zniwelować do minimum, a czasami i do zera, faktycznie ponoszone przez nas koszty.
Tak też, przez ostatnie lata, mogłem czynić w moim przypadku, gdzie dzięki zgromadzonym na subkoncie środkom otrzymywałem zwrot najczęściej ponoszonych wydatków związanych z mukowiscydozą. Tak też funkcjonuje to od czasu, kiedy mieszkam w Niemczech. Wszystkie dodatkowe koszty związane z leczeniem mukowiscydozy, których nie finansuje ubezpieczalnia, pokrywam ze środków zgromadzonych na subkoncie. I mimo, iż w 2016 r. posiadałem już tutaj zwolnienie z dopłaty za leki, to za tamten rok łączna kwota dodatkowych, około chorobowych kosztów wyniosła w moim przypadku nieco ponad 2.500 zł. Wszystkie te koszty zostały mi zwrócone za pośrednictwem Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą, gdzie mam założone subkonto, tylko i wyłącznie dzięki dobroczyńcom, którzy albo wpłacają środki na zwykłe subkonto albo przekazują mi, co roku odpis z 1%.
Co byśmy za to dali?
Na koniec zapewniam, że wszyscy z nas, każdy chory, dałby wiele, gdyby tylko mógł zrezygnować z corocznego proszenia się, czasami wręcz błagania o odpisy z zeznań podatkowych. Gdyby miał tylko pewność, że w zamian otrzymałby odpowiednie wsparcie finansowe ze strony państwa i pomoc na takim poziomie, jak ma to miejsce np. w Niemczech albo innych krajach Europy zachodniej.